Berlin - czyli tam, gdzie każdy może być sobą

W internecie można napotkać wiele opisów tego pierwszego razu jako coś magicznego, niezapomnianego i jedynego w swoim rodzaju. Trudno uwierzyć w tak cukierkowe opisy, ponieważ nic nie jest idealne, a jak każdy wie, wydarzenia z rodzaju "pierwszy raz" odbieramy mało obiektywnie i pamiętamy w większości tylko te pozytywne momenty, a jakby tego było mało, jeszcze sami sobie je doprawiamy najlepszymi przyprawami jakie podsunie nam nasz umysł.
W moim przypadku także nie potrafiłem obronić się przed sztuczkami mojego umysłu i mój weekendowy pobyt w Berlinie pamiętam wyjątkowo wyraziście i nazbyt pozytywnie pomimo upływu 3 lat, ale nawet jeśli spojrzeć na ten wyjazd bardziej obiektywnie porównując go do moich późniejszych wyjazdów, które oceniam już bardziej na chłodno, to Berlin nadal broni się wyjątkowym, nie do podrobienia klimatem.
No dobra, było świetnie, niezapomniane przygody i tak dalej, ale dlaczego Berlin zrobił na mnie tak piorunujące wrażenie, że do dziś uważam go za jeden z bardziej wyjątkowych wyjazdów zagranicznych?
Pierwsza podróż...

Ludzie
Zdecydowanie jest to główny powód dla którego warto odwiedzić Berlin moim zdaniem. Wszystkie miejsca wymienione w późniejszej części bloga nie byłyby tym samym gdyby nie vibe mieszkańców Berlina. Ja sam złapałem się na tym, że widząc różnorodność tych wszystkich osób i lekkość z jaką ją wyrażają, bez żadnych obaw o negatywną ocenę innych ludzi, uwolniła mnie od podobnych zmartwień, których na polskich ulicach doświadcza się bardzo często.
Sami zobaczcie co mam na myśli oglądając poniższe wideo - każdy z innej bajki, ale kto by się tym właściwie przejmował - taki Berlin w pigułce.
Innym odwiedzającym również udzielała się ta atmosfera wolności i swobody, co tworzyło piękny obraz wielu narodów cieszących się chwilą w jednym miejscu, jak na przykład na “Tempelhofer Feld”, czyli lotnisku, którego pasy startowe i otaczająca zieleń funkcjonują obecnie jako park.

Tempelhofer feld
Wydaję mi się, że będzie to najdłuższa część bloga ze względu na ilość sytuacji które zapadły mi w pamięć z tego miejsca.
Zacznę może od pogodnego, starszego Pana na rolkach, u którego zdziwiło mnie to, że osoba w tak zaawansowanym wieku zachowała witalność i chęci, aby uprawiać sport. Nie był on jednak jedynym takim przypadkiem, ponieważ tam wydawało się to być na porządku dziennym, że seniorzy dbają o swoje zdrowie pozostając w ruchu.
Oprócz tego natknąłem się też na grupę starszych osób, które uczestniczyły w sesji malarskiej z modelem, co tak bardzo kontrastuje z tym jakie podejście do spędzania czasu wolnego mają osoby w tym samym wieku w Polsce, jak chociażby moja babcia, która spędza całe dnie w domu. Tak jakby w swoim życiu miała już wszystkie punkty z listy rzeczy do zrobienia odhaczone.


Sesja malarska

Wracając jednak do bohatera naszej opowieści, jego wiek nie był dla mnie jedynym zaskoczeniem, ponieważ i styl ubioru nie zasługiwał na miano “normalnego”, jeśli byśmy zapytali stereotypowego konserwatywnego Polaka. Nosił różowe rurki (ciasne, przylegające do ciała spodnie), które niektórym osobom nie wydają się zbyt “męskie”, a jeśli chodzi o górną część ubioru, to był to bezrękawnik, jednak pamięć nie pozwala przywołać mi jego koloru. Oprócz tego nosił słuchawki, w których wnioskując po tym co nucił, odtwarzana była piosenka w której śpiewano o motylach (pamiętam tylko nucone przez niego słowo “butterfly”).
Wszystkie wyżej wspomniane rzeczy, oraz fakt jaką radość sprawiała mu jazda i śpiewanie, którego się nie wstydził przy tak wielu ludziach, tworzyły obraz spełnionego życiem starszego człowieka, który za nic nie miałby sobie wyzwisk innych osób, ale jak wcześniej wspomniałem, nie musiał się tym przejmować - w Berlinie po prostu tego nie było. Brak krzywych spojrzeń, obgadywania kogoś na ulicy, czy wytykania palcami. Na jednym pasie startowym jeździli na rowerach, rolkach i deskorolkach zarówno młodzi, jak i starsi, rodziny z dziećmi, jak i grupy przyjaciół, a wszyscy potrafili być dla siebie uprzejmi nie przeszkadzając sobie nawzajem.
Atmosfera była na tyle luźna, że pewna para wraz z grupką przyjaciół postanowiła odprawić tam sobie ślub - i to nie byle jaki. Rzekłbym, że było to wydarzenie w stylu tych zrobionych “po swojemu”. Brakowało tu wszystkiego co znajduje się na tradycyjnym ślubie. Brak odświętnych strojów, czy rytuałów charakterystycznych dla danej religii, no i samo miejsce nie było standardowe dla takich okoliczności.
Wszyscy uczestnicy byli przebrani jak na halloween - ktoś był piratem, inny zielonym kosmitą, lub też eleganckim mężczyzną wyjętym jakoby z XVIII wieku, a jedna kobieta była ubrana tak skąpo, że nie wiem czy mam co opisywać. Jedynie para młoda była ubrana w sposób odróżniający ich od reszty - Pan młody był ubrany w koszulę i eleganckie spodnie, a Pani młoda w sukienkę. Zaśmiałem się w myślach, kiedy już jakiś czas obserwując ich, dotarło do mnie, że to właśnie ubiór pary młodej, najzwyklejszy ze wszystkich, wydawał się dla mnie najdziwniejszy spośród wszystkich.
Dokładnego przebiegu tego wydarzenia już nie pamiętam, wiem jedynie, że byli oni ustawieni w kole wokół pary młodej i po kolei wstawali i wygłaszali wcześniej przygotowane przemówienia.
Po pasach startowych przemieszczałem się rowerem, jak wiele obecnych tam osób. Po jakiś 15 minutach niespiesznej jazdy od wspomnianego ślubu, moją uwagę przykuła kolejna sytuacja, a w zasadzie dwie odbywające się jedna obok drugiej.
Pierwszą z nich był Pan trenujący swoją papugę arę i otaczające go dzieci zachwycone widokiem egzotycznego ptaka, natomiast na prawo od nich odbywały się tańce w rytm odgrywanych na żywo bębnów. Trudno mi powiedzieć, czy była to próba przed występem, czy spotkanie pasjonatów tego stylu tańca, czy jak to tutaj bywa, po prostu grupa przyjaciół, która miała taki a nie inny pomysł na spędzenie wolnego czasu.





Tempelhofer Feld zachwyciło mnie swoją swobodą i tym, że tutaj możesz przyjść i spędzić czas w jakikolwiek sposób chcesz, czego dowód widzicie powyżej. Można tańczyć, zrobić sobie trening, wyjść na spacer z psem, urządzić piknik, czy też odprawić urodziny na znajdujących się tam ogródkach, jak to ma w zwyczaju mój kuzyn, który zamieszkuje w Berlinie.
Warto zaznaczyć, że te ogródki nie są niczyją własnością i każdy może tam przyjść i rozłożyć się z kocykiem, o ile znajdzie się tam miejsce, a z tym bywa już różnie.


Zdjęcie ukazujące ogródki na Tempelhofer Feld

Jeśli chodzi o polecajki muzyczne z tego miejsca to odsyłam was do składanki w stylu house w wykonaniu Chrisa Luno. Ten mix wpadł mi w uszy już jakiś czas po wizycie w mieście, ale przywołał on te wszystkie piękne wspomnienia, które opisywałem wyżej. Wystarczyło zobaczyć ludzi beztrosko chillujących do muzyki, spędzając czas na rozmowach i dobrej zabawie pozostawiając wszystkie zmartwienia gdzieś daleko za sobą.

Teufelsberg
Kolejnym miejscem które skradło moje serce, jest ruina dawnej stacji nasłuchowej Stanów Zjednoczonych wybudowanej na wzgórzu usypanym z gruzów miasta.
Aby napisać ten przykrótki opis, musiałem wejść na wikipedie w momencie pisania tego bloga, ponieważ do tej pory nie była mi potrzebna wiedza czym kiedyś były obecne ruiny, aby zakochać się w klimacie tego miejsca.
Teufelsberg pokocha każdy, kto uwielbia graffiti, techno, ruiny i atmosferę jaką tworzą razem te elementy. Przechadzając się po całym kompleksie miałem nieodparte wrażenie, że jest to idealna miejscówka na imprezę w stylu techno (które jak się okazało były kiedyś organizowane) . Mógłbym się tutaj rozpisywać na temat piękna tego miejsca, ale zamiast tego wrzucę więcej zdjęć do galerii, abyście sami mogli zobaczyć co ma do zaoferowania to miejsce, a teraz opowiem wam o tym jak natknąłem się na niesamowity remix “Dr.Dre - Still D.R.E.”, który moim zdaniem idealnie wpasowuje się w vibe ruin na wzgórzu.
Zanim przejdę do sytuacji w której pierwszy raz usłyszałem to arcydzieło, zapoznajcie się z nim:
Mam nadzieje, że siadł wam ten utwór tak samo jak i mi.
Sprężysty bas, minimalistyczna kompozycja, perfekcyjnie dobrane sample perkusji i sposób w jaki cały utwór płynie, porywając ludzi falami dźwięku na parkiet. A teraz przenieście to sobie na Teufelsberg - magia w czystej postaci!
Mi nie było dane wyzwolić swoich pokładów energii tańcem, gdy pierwszy raz usłyszałem ten remix. Było to w jednym z Berlińskich parków, gdy mijał nas chłopak na rowerze (na oko miał jakieś 16 lat). Woził na swoich plecach wielki głośnik, z którego sączył się soczysty bas tego utworu. Po tym wydarzeniu od razu zacząłem wpisywać w Youtube frazy w stylu “Still D.R.E. remix”, aby jak najszybciej odszukać to, co tak szybko nikło w oddali wraz z odjeżdżającym chłopakiem i jego głośnikiem.
Jak się okazało, nie było to wcale trudne, bo to znany remix, ale fakt, że poznałem go w taki, a nie inny sposób napawał mnie uczuciem odnalezienia trudno dostępnej perełki
Innym utworem, który również uważam za arcydzieło, a który wpisuje się w klimat Teufelsberg jest utwór “Daughter - The Right Way Around”.
Posłuchajcie sobie:
Zaskoczeni? Cóż, nie jest to na pewno techno, ani nic co na pierwszy odsłuch pasowałoby do klimatu, który opisałem wyżej, ale to miejsce miało dla mnie dwie twarze.
Drugą z nich odkryłem wchodząc na dach ruin, kiedy to mogłem w ciszy i spokoju zanurzyć swój wzrok w otaczający wzgórze las ciągnący się za horyzont.


Widok z dachu ruin.
Dla tych, którzy grali w “Life is Strange - Before the Storm”, ten utwór będzie niósł dodatkowy ładunek emocjonalny, który w moim przypadku pozwolił zagłębić się raz jeszcze w refleksje, które pojawiły się po ukończeniu gry i podumać sobie ogólnie o życiu.
Teraz bardziej niż z grą, ten utwór kojarzy mi się właśnie z tą chwilą. Utrwalił ją tak mocno, jak nie potrafią tego zrobić setki zdjęć - to jest popis tego, do czego zdolna jest muzyka i dlaczego jest ona u mnie nieodłączną częścią w podróży.
Nie wiem jak zapatrujesz się na wszystkie do tej pory przywołane przeze mnie wspomnienia. Możliwe, że nie znajdujesz w nich nic ciekawego, brak tu emocji rodem z rollercoasterów, czy zapierających dech w piersiach widoków i barwnych historii opowiedzianych przez elokwentnego przewodnika, ale Berlin jest właśnie takim miejscem, które pamięta się z drobnych smaczków składających się na całokształt panującego tam klimatu, który albo się pokocha, albo pozostawia bez refleksji.
Na takie miejsca spogląda się bardzo subiektywnie i wrażenia jakie ono w nas pozostawia w dużej mierze zależą od naszego światopoglądu i ogólnie mówiąc - charakteru. Tak więc, każdy ma prawo doświadczyć tego miasta inaczej w zależności od tego, gdzie powędruje nasz wzrok i na czym raczy się zatrzymać, a co pominie bez głębszej analizy.

Mauerpark
Jest to ostatnie miejsce opisywane w tym blogu, ale nie odstaje klimatem od wcześniej opisywanych. To tutaj możecie często posłuchać artysty przedstawiającego się jako “TribalNeed”, który prezentuje swoje umiejętności muzyczne w stylistyce melodic techno za pomocą Rolanda Juno 106, oraz innych, często nietypowych instrumentów. Jego muzyka odgrywana na żywo ma niepowtarzalny klimat, którego osobiście mogłem doświadczyć.
Nie będzie tutaj wideo nagranego przeze mnie, gdyż moje umiejętności jako operatora kamery nie są zbyt imponujące. Wyręczę się więc nagraniem z kanału “TribalNeed”, które możecie obejrzeć poniżej:
Mam wrażenie, że już na tym etapie bloga widzicie, co łączy te wszystkie miejsca - to jest właśnie ten mindset ludzi w Berlinie, który w każdej sekcji podkreślam - mają gdzieś co pomyślą sobie o nich ludzie, o ich ruchach podczas tańca, ich ubiorze, czy wieku, czują się na tyle swobodnie, że bez obaw wyrażają siebie w jakikolwiek sposób chcą.
Te uczucie “bycia kim się chce” uderzyło mnie najmocniej podczas występu ulicznego, który miał miejsce na moście obok Katedry Berlińskiej. Śpiewała tam młoda dziewczyna o pięknym głosie, który wywołał na mojej twarzy łzy.
Urywki z występu na moście przy Katedrze Berlińskiej
Nie tylko mnie poruszyły jej umiejętności - mój kuzyn również uległ tej magicznej chwili. Gdzieś tam w jego głowie muzyka skłoniła go do przemyśleń, które przekazał mi mówiąc:
-“Widzisz? Właśnie dlatego kocham Berlin, tutaj każdy może być kim chce”.
Było to jak zwieńczenie jego myśli, puenta, która pojawiła się pod wpływem chwili, a jego refleksje momentalnie zagnieździły się w mojej głowie - poczułem się jeszcze bardziej błogo i chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie.
Do teraz uważam to za najpiękniejszy występ uliczny jaki dane było mi usłyszeć - no może mógłby z nim konkurować pianista w Londynie odgrywający jeden z utworów Hansa Zimmera, ale o tym opowiem wam przy innej okazji.
Podsumowując mój pobyt, mogę śmiało stwierdzić, że Berlin to miasto w którym mógłbym zamieszkać i doświadczać tych cudownych chwil i ludzi każdego dnia. O żadnym z dotychczas odwiedzonych miejsc nie mogę powiedzieć tego samego - owszem, były ładne widoczki i zapadające w pamięć wydarzenia, oraz ciekawe osoby, ale również problemy życia codziennego, których w wielu odwiedzanych krajach, zwłaszcza poza UE potrafi być całkiem sporo i tak jak nie dotykają nas one podczas krótkich pobytów, to sądzę, że w dłuższej perspektywie potrafią zakryć swoim cieniem nawet największe piękno.
Mam nadzieję, że moje doświadczenia zachęciły was do odwiedzin miasta i w przyszłości będziecie wspominać Berlin równie pozytywnie jak ja z moją muzyką, jak i tą odkrytą na miejscu.
Zapraszam was do komentowania bloga na naszym instagramie pod postem poświęconym temu wpisowi, który znajdziecie tutaj.
A po więcej zdjęć wpadajcie na naszego Unsplash'a
Berlin - czyli tam, gdzie każdy może być sobą
W internecie można napotkać wiele opisów tego pierwszego razu jako coś magicznego, niezapomnianego i jedynego w swoim rodzaju...
Mateusz
2/11/2024
Website by Damian Kokot | damiankokot.eu | GitHub | Linkedin
muzykalnepodroze@gmail.com
MUZYKALNE
PODRÓŻE